Plan był
ambitny- 3 dni na rzece Ohre w okolicach Karlovych Var. Prezes klubu Bożena w
długi weekend majowy wyruszyła na rekonesans trasy, biwaków, atrakcji. Świetnie
wszystko przygotowanie, grupa zwarta i gotowa na wszystko.
Parę dni
przed spływem zaczyna się nerwowe oglądanie prognozy pogody, a przecież nam
pogoda nie jest przeszkodą. Tym razem… Tym razem było inaczej, jakoś to dziwnie
wygląda. Wynika, że ma padać cały czas, a temperatura ma oscylować koło 12
stopni. Pomysł spania w domkach ociera się o geniusz.
Wyruszamy
w lekki słońcu, mocno lekkim, przyczepa Zygobusowa załadowana po same kokardy.
Jedziemy przez Polskę, Niemcy, i Czechy, już jesteśmy blisko, jakieś 80 km od celu. W Zygobusie
oczywiście cały czas intelektualne wiadrusowe dysputy, kierowca zagadywany,
zabawiany i NAGLE zakręt okazał się za ostry, powierzchnia za śliska, a do tego
na zakręcie stoi biały osobowy samochód, parkuje sobie!. W mgnieniu oka pół
życia przeleciało przed oczyma, bo na drugą połówkę już nie było czasu. Biały
samochód ucieka, bierzemy zakręt, wydaje się, że już wszystko ok, ALE
przyczepka nas zaczyna wyprzedzać, Zygobus dostaje kopa od Zygmunta, przyczepka
już na swoim miejscu, więc za Zygobusem, ale jednak nie wytrzymała i wywraca się
w teatralnym zwolnionym tempie na bok.
A my
zamarliśmy. Już ciemno, już leje, a my nie wiemy na czym stoimy. A raczej na
którym boku stoi przyczepka, czy nie przypadkiem na szklaku. Nie, jednak nie. Kajakom
nic się nie stało, ale o przyczepce już nie można tego powiedzieć. Wydaje się,
że nie pojedzie.
Szybka
załatwienie osprzętu do naprawy i już wydaje się, że wszystko git, ruszamy i po
10 km
łapiemy gumę, a zapasowa opona zapomniała już, co to znaczy być zapasową.
Porzucamy przyczepę i udajemy się na przeurocze obozowisko Na Spicie w wiosce
Radosov, gdzie zachwyca most jak wyjęty z filmu „Bridges of Madison County”,
pytanie tylko, kto będzie Meryl Streep? Wiele osób rezerwuję Clint’a
Eastwood’a :)
Pada cały
czas. Nieprzerwanie, ciągle i wręcz radośnie.
Następny
dzień to – wyjazd ekipy, która jednak pochowała przyczepkę naszą, a dzięki uprzejmości
właściciela camp’u przywiozła kajaki na pożyczonej od niego przyczepce. Reszta
zwiedziała Karlove Vary, który zachwyciły wszystkich, a tych, którzy mieli
niedosyt zachwyciło muzeum Becherovki, a szczególnie degustacja post.
Pysznie
było.
I nastał
piątek. Rano świeci słońce, zwiedzamy Loket położony na półwyspie jak
Zaleszczyki.
Nadal
świeci słońce, jest wręcz ciepło. Ktoś zaryzykował stwierdzenie, że może tak
się utrzyma. Hłe hłe, jakie tam utrzyma.
W momencie
schodzenia na wodę rozpoczęła się spektakularna ulewa, która przemoczyła
wszędzie wszystkich. To już nie trzeba się było przejmować deszczem, już
byliśmy mokrzy.
Woda niesie niesamowicie, wstępna fala
powodziowa wręcz. 14 km
robimy w półtorej godziny. Fale na metr co pewien czas. Długie dwójki idą
sprawnie, ale krótki jedynki mają problem. Sekunda nieuwagi i można leżeć, więc
wszyscy uważają.
Oczywiście
na brzegu co pewien czas hospudki, niestety nie korzystamy, pędzimy wraz z
wodą, a z brzegu słyszmy tylko powitalne okrzyki wodniaków w pelerynach, którzy
nie na wodę jeszcze nie zeszli.
Dzień
pełen emocji, działo się. Będziemy to pamiętać na długo.
I był to
jedyny dzień płynięcia, następnego dnia woda podniosła się do tak
niebezpiecznego poziomu, że wymusiło to podjęcie decyzji li i jedynie słusznej,
żeby nie płynąć. Widok pontonów, które gnały do przodu jak na rollecoasterze
tylko upewniło nas w tej decyzji. I cały czas leje.
Więc
wracamy, pakujemy kajaki, zwiedzamy po drodze Klasterem nad Ohri i Kadań i do
domu.
Wiemy
jednak, że wrócimy, rzeka wspaniała, zabytki zachwycające, przyroda wokół
także. Wrócimy, rzeka będzie na nas czekać!